Gdy słuchałam płyty po raz pierwszy, zatrzymałam się na dość długi czas przy piosenkach singlowych, które dobrze znałam i już na stałe zapisałam w swoim sercu. Później jednak zdecydowałam się pójść dalej i odkryłam, iż pozostałe piosenki mają równie wyjątkowy klimat, zupełnie inny od tego, co słyszymy na co dzień i co promują dzisiejsze media. Warto dodać, że by w pełni zrozumieć przesłanie twórczości Emmanuela potrzeba sporej dozy zastanowienia i chwili wolnego czasu. Nie jest to bowiem muzyka łatwa, nie bazuje na jednej, prostej i schematycznej wręcz melodii ,a teksty pisane są z głębi serca. Zdaje się, iż duży wpływ na twórczość tego niespełna trzydziestolatka miał musical „Le Roi Soleil”, w którym grał on główną ( i tytułową, dodajmy) rolę. Nawet, jeśli z romantyzmu i tęsknoty zawartych w sztuce Manu przeniósł coś do swej prywatnej muzyki, nic w tym złego. Inspiracje te bowiem uczyniły z młodego, niedoświadczonego muzyka artystę pierwszej kategorii. Słychać, jak wokalista ten dorósł od czasu „Króla Słońce”, jak rozwinął swe głosowe możliwości i ile nauczył się w kwestiach kompozytorskich. Jeśli ktoś poszukuje płyty, która na stałe wpisze się w jego uczucia i będzie stanowić ukojenie w chwilach ciężkich i smutnych, nie powinien wahać się dłużej. I nie piszę tych słów tylko z powodu strony, na której są zamieszczone. Nie chcę, by moja opinia była subiektywna. Przeprowadziwszy w sieci pewne poszukiwania przekonałam się, iż naprawdę nikogo artysta ten nie pozostawia obojętnym. Do każdego z nas trafia on bezbłędnie. Czego chcieć więcej? „Dziękuję, choćby na klęczkach, choćby mnie miała spotkać kara największa” (duet z Claire Joseph „Merci”).

Strona 1Strona 2